Torturomat
Dawno, dawno temu, gdzieś w feudalnej Europie była sobie miasto cieszące się rozległymi swobodami politycznymi i przywilejami ekonomicznymi. Działo się to (w wielkim przybliżeniu) gdzieś między czasami Gutenberga, a epoką Monteskiusza. A zatem był znany i używany druk, ale w ustroju państw i samodzielnych miast nie był jeszcze praktykowany trójpodział władzy.
W Ordnungstadt (bo tak nazywało się owo miasto lokowane na prawie magdeburskim), władza należała do dziedzicznego wójta i wspomagającej go ławy miejskiej złożonej z kilku co bardziej znamienitych mieszkańców miasta. Wójt przy pomocy ławników sprawował zarówno władzę wykonawczą jak i wymiar sprawiedliwości.
W owych czasach, jak Europa długa i szeroka powszechnie przyjęte było, że wobec oskarżonych o poważniejsze przestępstwa stosowano tortury. Nikogo to nie dziwiło, nikogo nie oburzało. Nie działały organizacje pozarządowe, a raczkująca prasa publikowała głównie informacje o dniach targowych, ofiarach zarazy w sąsiednich miastach i zarządzeniach wójta. Nie protestowały również kościoły, tak katolicki jak i luterański.
W Ordnungstadt przyjętą praktyką było, że zgodę na poddanie podsądnego torturom wydawał osobiście wójt, na wniosek komendanta straży miejskiej. Wniosek taki musiał być uprzednio zaakceptowany przez wyznaczonego członka ławy miejskiej odpowiedzialnego za utrzymanie porządku w mieście. Inną osobliwością lokalną w Ordnungstadt był stosunkowo łagodny charakter stosowanych tortur. Zwykle było to lekkie przypiekanie (niemające nic wspólnego z prażeniem oskarżonego na żywym ogniu) i umiarkowana chłosta. Środki te co do zasady wystarczały na ogół do wyduszenia od ujętych złoczyńców szczegółów ich przestępczego procederu, wskazania wspólników i wydania łupów. W tych przypadkach, gdy po tortury sięgnięto zbyt pochopnie i poddano im niewinnych ludzi, byli oni w stanie pomimo odniesionych obrażeń, wrócić do sprawności umożliwiającej pracę. Jednym słowem Ordnungstadt miało – na tle innych miast – dość liberalną praktykę stosowania tego szczególnego środka dowodowego.
Dowódca straży składając wniosek o poddanie ujętego (i wtrąconego do lochu) złoczyńcy wskazywał jego nazwisko i imię, imię ojca, wiek, zajęcie, a także o jaką zbrodnię jest on podejrzewany i dlaczego zastosowanie tortur jest niezbędne. Taki wniosek, po zatwierdzeniu przez wyznaczonego członka ławy miejskiej, trafiał do kancelarii wójta, który na ogół (choć nie zawsze) wyrażał zgodę na zastosowanie tortur.
W pewnym momencie dowódca straży miejskiej dowiedział się, że w kilku sąsiednich miastach kaci zaczęli stosować powszechnie do tortur urządzenie zwane Torturomatem. Był to budzący grozę sprzęt pozwalający torturować podsądnego na wiele sposób. Umożliwiał jednoczesne przypiekanie, rozciąganie, batożenie i rwanie obcęgami. Wieści z sąsiednich grodów były takie, że nie było jeszcze rzezimieszka, któremu język by się nie rozwiązał po użyciu wobec niego Torturomatu. .
Dowódca straży z Ordnungstadt wiedział, że wójt i ława miejska jest niechętny cięższym torturom i nie wyrazi zgody na nowe sprzęty umożlwiające bardziej skuteczne tortury. Komendant miejskich stróżów porządku był także świadomy, że wójt nie jest zadowolony z poziomu bezpieczeństwa w samym mieście i jego okolicach i że zaczął coś wspominać o możliwości powołania nowego przełożonego straży.
Pewnego razu, gdy komendant straży miejskiej dostał od wójta większą sumę dukatów z przeznaczeniem na remont wartowni i pomoc dla wdów po zmarłych na służbie strażnikach, postanowił zakupić za te pieniądze najlepsze w tamtych czasach narzędzie do stosowania tortur, czyli Torturomat. W sprawozdaniu dla ławy miejskiej i wójta komendant zapisał, że 100 dukatów wydano na „polepszenie bezpieczeństwa w mieście”. Torturomat dyskretnie sprowadzono do miasta i zainstalowano w pomieszczeniu przeznaczonym do prowadzenia przesłuchań. Ani wójt, ani ławnicy nie wiedzieli nic o nowym sprzęcie. W Ordnungstadt przyjetą praktyką było, że wójt i członek ławy odpowiedzialny za bezpieczeństwo w mieście, nie byli obecni osobiście przy przesłuchaniach podsądnych. Wynikało to głownie z zaufania do straży miejskiej i jej komendanta.
Od momentu zainstalowania Torturomatu wszystko toczyło się sprawnie. W zasadzie nie było przypadków aby skierowany na tortury przez wójta (na wniosek komendanta, zaaprobowany przez wyznaczonego ławnika) złoczyńca nie przyznał się do zarzucanej mu zbrodni. Fakt, zdarzało się, że niektórzy sprawcy życiem przypłacali poddanie ich badaniu przy użyciu Torturomatu, ale faktów tych komendant nie podawał do wiadomości wójta i ławników, aby bez potrzeby ich nie niepokoić.
Wszystko zmieniło się, gdy wydarzyła się znana do dziś sprawa Józefa K. Człowiek ten był zamożnym kupcem, od pokoleń osiadłym w Ordnungstadt. Choć cieszył się on sporym poważaniem wśród mieszkańców, nie był nigdy powołany do ławy miejskiej. W pewnym momencie Józef K zaczął publicznie domagać się, w wydawanych własnym sumptem drukach, aby o podatkach nie decydował samodzielnie wójt i mianowani przezeń członkowie ławy, lecz wybierana przez mieszkańców rada. Wójt, choć bardzo nie w smak były mu głoszone przez Józefa K hasła uznał, że nie może nic zrobić, gdyż nie popełnił on żadnego przestępstwa.
Komendant po ostatniej kompromitacji w sprawie śledztwa o brutalny napad na kupców na gościńcu wiodącym ku miastu (sprawców poza jednym nie ujęto, a i ów poddany badaniu na Torturomacie zdażył ducha wyzionąć zanim cokolwiek powiedział. Wspólników nie ustalono, łupów nie odzyskano. Wójt i ława byli wściekli) postanowił wykorzystać irytujacą wójta i ławników działalność Józefa K do własnej rehabilitacji i zwiększenia szansy na przedłużenie dzierżenia funkcji szefa bezpieczeństwa w mieście. Dowódca straży polecił ująć i wtrącić do lochu Józefa K. Zapytał go co wie o napadzie na kupców. Józef K odparł (zgodnie z prawdę), że wie tyle co z rozmów ludzi na rynku miejskim. Wówczas komendant uczynił co następuje:
- wpisał do protokołu, że ujął i wstępnie rozpytał znanego mu z widzenia opryszka, który jednakowoż ukrywa swe prawdziwe nazwisko
- we wniosku o tortury zapisał, że współpracujący (i opłacani przez niego z kasy miejskiej) z nim konfidencji wskazali, że to właśnie ujęty złoczyńca mógł stać za napadem na kupców
Wójt po akceptacji ławnika odpowiedzialnego za utrzymanie porządku dał zgodę na poddanie torturturom (nie wiedząc nadal nic o sprowadzeniu do lochów miejskich Torturomatu) nieznanego z nazwiska złoczyńcy. Poddany badaniu na Torturomacie Józef K zmarł, do końca utrzymując, że nie ma nic wspólnego z napadem na kupców. Sprawy śmierci Józefa K, za sprawą pisarza miejskiego obecnego przy przesłuchaniu, nie dało się utrzymać w tajemnicy przed wójtem. Gdy wójt zażądał wyjaśnień komendant przedstawił:
- zeznanie własne
- zgodne zeznania 12 strażników pełniących służbę w lochu, gdzie odbywały się przesłuchania
- oświadczenia 10 tajnych konfidentów (których nazwiska były znane jedynie komendantowi) z których to zeznań i oświadczeń jednoznacznie wynikało, że Józef K przyznał się do opłacenia rabusiów, którzy dokonali napadu na kupców.
Komendant i strażnicy (razem 13 osób) jak jeden mąż zeznali także pod przysięgą, że pisarz miejski postradał zmysły, coś mu się pomyliło, a w ogóle to już stary i niedołężny jest, słaby ma słuch i nie mógł dobrze usłyszeć słów Józefa K i ująć ich wiernie w protokole.
Co było dalej nie wiem, bo w tym miejscu urywa się zapis w relacji jaką odnalazłem w pewnym archiwum.
Na koniec powiem tak: Czasem drobna na początku sprawa może spowodować daleko idące konsekwencje, burząc zastany porządek i sposób organizacji czy to produkcji czy to działania państwa i jego instytucji. Niczym w średniowiecznej manufakturze, gdzie pełen dobrych intencji bohater postanowił usprawnić pracę specjalisty od podawania nitów.
P.S. Wszelkie podobieństwo do zdarzeń współczesnych jest niezamierzone i przypadkowe.