Sąd Najwyższy
Pamiętam dzień, gdy w lipcu 2017 r. pojawił się projekt ustawy, która przenosiła wszystkich sędziów Sądu Najwyższego w stan spoczynku. Wydawało się, że sytuacja jest beznadziejna.
Pierwsze wezwania, aby w geście protestu utworzyć na Placu Krasińskich łańcuch światła nie dawały żadnej nadziei, były jak krzyk rozpaczy na środku wielkiej pustyni.
Wtedy wydarzył się pierwszy cud. Z dnia na dzień światełek pod sądami przybywało i przez rozpacz zaczęła przebijać się nadzieja. Trzy razy weto krzyczeliśmy, choć niewielu wierzyło, że zostaniemy wysłuchani.
Przyczyny zapewne były inne, ale dwa weta stały się faktem. Na 5 miesięcy Sąd Najwyższy został uratowany. Lipcowe noce miały jednak jeszcze jeden niespodziewany skutek. Sędziowie, którzy siedzieli w szklanych wieżach swoich sądów i komunikowali się ze społeczeństwem formalistycznym językiem wyroków poczuli się zobligowani, aby publicznie zabierać głos w obronie niezależności i apolityczności wymiaru sprawiedliwości.
12 sierpnia 2017 r. weszła w życie tzw. specustawa pozwalająca Ministrowi Sprawiedliwości wymienić prezesów wszystkich sądów w Polsce. To zaktywizowało samorząd zawodowy, a także stowarzyszenia sędziowskie. Pojawił się silny, oddolny głos środowiska.
W grudniu podjęta została druga próba zgładzenia Sądu Najwyższego. Tym razem zamierzano wysłać w stan spoczynku sędziów, po 65 roku życia, w tym I Prezes, a pozostałych zmarginalizować przez utworzenie dwóch nowych specizb zasilonych przez kontrolowaną przez polityków Krajową Radę Sądownictwa.
Pamiętam 4 lipca 2018 r., gdy wbrew niekonstytucyjnej ustawie Pani Prezes Małgorzata Gersdorf mimo rzekomego stanu spoczynku przyszła do pracy witana przez tłum skandujący “sędziowie są nieusuwalni”. Po raz kolejny wydawało się, że to tylko heroiczny upór bez szans na powodzenie. Jednak po zaledwie trzech miesiącach, dzięki zabezpieczeniu TSUE, niemożliwe stało się rzeczywistością i przymusowy stan spoczynku uznano za niebyły.
Zapisane w traktacie o Unii Europejskiej prawo do skutecznej ochrony sądowej stało się źródłem nadziei, że złe zmiany można powstrzymać.
O prawo do niezależności i prawo do Europy upomniało się 11 stycznia 2020 r. ponad tysiąc sędziów maszerujących w togach ulicami Warszawy przy wsparciu pozostałych zawodów prawniczych i zwykłych obywateli.
Dwa tygodnie później w Sądzie Najwyższym zapadła historyczna uchwała 3 izb, w której rozstrzygnięto rozbieżności w zakresie procesowych skutków orzekania przez sędziów powołanych na urząd w upolitycznionej procedurze. Obraz 59 sędziów obecnych przy ogłaszaniu uchwały obiegł chyba cały świat.To była chwila dumy i chwały. Jednak niestety nie dla wszystkich.
Gdy 30 kwietnia 2020 r. minęła konstytucyjna kadencja I Prezes, po raz kolejny wydawało się, że tym razem to już koniec, że Sąd Najwyższy przetrwa jedynie w sercach niezależnych sędziów.
Zgromadzenie Ogólne obradujące od 8 do 23 maja pokazało jednak siłę, determinację i mądrość tzw. starych sędziów. Bezwzględnie wypunktowano uchybienia proceduralne i niezgodność przeprowadzanych wyborów kandydatów na nowego I Prezesa z art. 183 Konstytucji oraz jednomyślnie wybrano tego, który jako jedyny ma poparcie większości.
Nie mam złudzeń, aby wybór ten uzyskał akceptację Prezydenta Andrzeja Dudy, ale głęboko wierzę, że ten opór miał sens i musi wydarzyć się coś jeszcze, co znowu cudownie uratuje Sąd Najwyższy.
Nasz Sąd Najwyższy.
Nasz wspólny Sąd Najwyższy.
Niekwestionowany autorytet i drogowskaz.