W odpowiedzi Panu Tomaszowi Pietrydze
Na łamach Rzeczpospolitej z 23 sierpnia 2019 r. ukazał się artykuł Tomasza Pietrygi pod tytułem “Desant się nie udał”. Artykuł dotyczy farmy trolli w Ministerstwie Sprawiedliwości, jednak w szerszym kontekście walki pomiędzy przedstawicielami skłóconego ponoć środowiska sędziowskiego.
Kilka myśli z tego artykułu jest szczególnie nietrafionych i warto odnieść się do nich po kolei.
Pan Redaktor Pietryga pisze: “Dziś widać, że nowe elity nie sprostały swojej roli. Miały uwolnić sądownictwo od „znienawidzonej kasty”, od patologii, uczynić je lepszym, bliższym obywatelom".
Jak by to skomentowała dzisiejsza młodzież - XD, czyli można się z tego uśmiać. Dotychczasowe działania przedstawicieli “nowych elit” jednoznacznie przecież wskazują, że “elity” te miały (i mają nadal) jedynie pomóc w przejęciu wymiaru sprawiedliwości przez polityczną władzę wykonawczą i podporządkowaniu sądów tej władzy. Te “nowe elity” nie przedstawiły nigdy nawet zarysów żadnego pozytywnego programu uczynienia sądownictwa “lepszym, bliższym obywatelom”. Ich działalność skupiała się niemal wyłącznie na wprowadzaniu szeroko zakrojonych czystek personalnych na stanowiskach funkcyjnych, nagradzaniu swoich i gnębieniu krytyków. Mało tego, właśnie m.in. działania środowiska sędziowskiego w ramach uczynienia sądownictwa “bliższym obywatelom”, spotykało się z jednoznacznie negatywną reakcją przedstawicieli “nowej elity”. Wystarczy przypomnieć inicjowanie czynności w ramach postępowania dyscyplinarnego w związku z prowadzeniem przez sędziów symulowanych rozpraw podczas festiwalu młodzieżowego. Pośrednim owocem twórczej pracy doradczej “nowej elity” jest natomiast m.in. znaczne podwyższenie opłat sądowych w sprawach cywilnych, a wcześniej choćby zdumiewająca praktyka łączenia niektórych wydziałów w dużych sądach wielkomiejskich w prawdziwe sądownicze molochy, którymi nie sposób sprawnie zarządzać. Czy te działania realizowały program sądownictwa “bliższego obywatelom”? Zatem to nie jest jedynie kwestia zaangażowania się, wpływowego co prawda, marginesu środowiska sędziowskiego w działalność obecnie ujawnionego przedsiębiorstwa hejterskiego, lecz taka właśnie działalność wynika z samych podstaw i - jak się wydaje - założeń funkcjonowania owych “nowych elit” sędziowskich, od chwili ich wykreowania przez polityków.
Następnie w artykule czytamy: “Przez trzy lata władza polityczna walczyła ze środowiskiem sędziowskim. Dziś środowisko prowadzi walkę wewnętrzną. Po jednej stronie barykady mamy sędziów, którzy zdecydowali się wspierać PiS-owskie zmiany, często w zamian za przyspieszenie kariery. Po drugiej zaś niechętnych dobrej zmianie, którzy po dojściu partii Jarosława Kaczyńskiego do władzy stracili stanowiska.”
Jedynie pierwsze zdanie niewątpliwie jest prawdziwe. Dalej mamy już całkowicie błędne sprowadzenie tego, co dzieje się w obszarze sądownictwa, do “walki wewnętrznej” w środowisku sędziów. Sugeruje się podobne, niskie motywacje, działań obu stron - zarówno “nowej elity” (przyspieszenie kariery), jak i pozostających w sporze z nimi pozostałych sędziów (utracili stanowiska). Otóż tak nie jest.
Szanowny Panie Redaktorze. “Sędziów, którzy zdecydowali się wspierać PiS-owskie zmiany” jest najwyżej kilka procent. To margines środowiska sędziowskiego. Nie jest też tak, że po drugiej stronie stoi taka sama garstka sędziów aktywnie krytykujących “nowe elity”, reszta zaś to anonimowa masa, która w tym sporze nie zajmuje żadnego stanowiska. Wystarczy przyjrzeć się przeprowadzanym wśród sędziów sondażom (również przez “Rzeczpospolitą”) oraz wynikom głosowań nad uchwałami organów samorządu sędziowskiego w sprawach dotyczących działań przedstawicieli “nowych elit”, żeby przekonać się, jakie są proporcje entuzjastów “PiS-owskich zmian” oraz tych wątpiących w ich praworządność oraz jaki jest poziom akceptacji działań przedstawicieli “nowych elit” w (neo)KRS, Sądzie Najwyższym, Ministerstwie Sprawiedliwości i w biurze Rzecznika Dyscyplinarnego. To z całą pewnością nie jest wojna między “przegranymi” a tymi, którzy na czystkach personalnych zrobili własne, często błyskawiczne, kariery. To jest walka niemal całego środowiska sędziowskiego z jego wysoko ulokowanym w strukturach władzy marginesem, o niezależność sądów i niezawisłość sędziów. Sprowadzanie tego sporu do personalnych wojenek pomiędzy “przegranymi” a “wygranymi” jest po prostu nieuczciwe i dla bardzo wielu sędziów, którzy nigdy nie piastowali żadnych “stanowisk”, a jednak w różny sposób angażują się w wyrażanie sprzeciwu dla działań jawnie niekonstytucyjnych - zwyczajnie krzywdzące.
Dalej Pan Redaktor pisze: “Uczciwie trzeba przyznać, że hejt był po obu stronach.”
Nie. Hejt był po jednej stronie - po stronie “nowych elit”. Nie sposób nawet porównać odmowy podania ręki przez niektórych sędziów Sądu Najwyższego do działań, jakie obecnie są ujawniane. Ja również nie podałbym ręki obecnemu prezesowi sądu, w którym pracuję, bo nie jestem w stanie wykrzesać u siebie wystarczającego poziomu szacunku do tej osoby. [Tu uwaga do panów rzeczników dyscyplinarnych - macie panowie mnie znowu na tacy, tym razem za brak przyjaznych gestów wobec przełożonego.] Można w związku z tym krytykować mnie ewentualnie za braki w kulturze osobistej, ale gdzie takiemu zachowaniu do organizowania akcji publicznego (w mediach społecznościowych i telewizji) szczucia przy pomocy obrzydliwych insynuacji, czy wulgarnego obrażania. Tak na marginesie: ciekawe czy utrzymałbym się na stanowisku sędziego, gdyby zostało ujawnione, że namawiam ludzi do pisania do prezesa swojego sądu “Wypier…aj”. Ale ja przecież nie jestem sędzią Sądu Najwyższego…
Po stronie tej ogromnej większości środowiska sędziowskiego były merytoryczne argumenty, były ostrzeżenia odnośnie skutków działań “nowych elit”, były liczne wezwania do zaprzestania praktyk sprzecznych z podstawami demokratycznego państwa prawa. Ale nie było wycieczek personalnych opartych o treści wulgarne czy fałszywe. Nie było akcji “neoKRS - wypier…aj”, ani “Rzeczniku Dyscyplinarny - wypier…aj”. Dlatego twierdzenie, że “hejt był po obu stronach” w sposób niezgodny z faktami zrównuje środki używane w sporze o praworządność przez obie jego strony. To jakby powiedzieć “wprawdzie został ciężko pobity, ale przemoc była po obu stronach, bo przecież wcześniej zwrócił napastnikowi uwagę”. Tak nigdy nie było i nie jest - nie ta kategoria zachowań.
W artykule można również przeczytać, że: “Obrzydliwe działania hejterów, obrzucających kolegów oskarżeniami o nakłanianie do aborcji czy kradzieże, idą więc na rachunek całego środowiska. Skojarzenie „sędzia = hejter” uderzy również w tych o nieskazitelnym charakterze, którym możemy ufać, gdy wymierzają sprawiedliwość."
Pragnę uspokoić Pana Redaktora. Opisywany przeze mnie margines środowiska sędziowskiego został już dawno zidentyfikowany i oceniony przez resztę tego środowiska. I nie była to bynajmniej ocena sprowadzająca się do porównania członków tego marginesu do psów - jak w przypadku komentarzy na grupie “Kasta” dotyczących Pierwszej Prezes Sądu Najwyższego - ale merytoryczna (pomimo to, że nierzadko emocjonalna), poparta rzeczowym argumentami, ocena ich działań oraz spodziewanych skutków tych działań. Reszta środowiska sędziów prędzej czy później da sobie radę z oczyszczeniem się z hejterów, bez uciekania się do rynsztokowych metod. Byłoby jednak łatwiej, gdyby mówienie o tych rzeczywistych patologiach, występujących jednak tylko na marginesie naszego środowiska, nie było tak bezrefleksyjnie nazywane “hejtem po obu stronach”. Z drugiej strony - być może coś przeoczyłem, ale nie przypominam sobie podobnej troski Pana Redaktora o postrzeganie sędziów, gdy z uporem wykuwano w świadomości społecznej skojarzenie “sędzia = złodziej” i “sędzia = pijak”. I nie czynili tego wyłącznie sędziowie, lecz przede wszystkim politycy, wydając na kampanię hejtu miliony złotych z publicznych środków. Ale wówczas może nie wypadało sypać piachu w tryby jedynej słusznej reformy…