Próbować zachować niezależność czy się podporządkować?
Czytając w Rzeczpospolitej z 31 lipca 2018 r. artykuł sędziego Mariusza Królikowskiego „Lis i lew. Rzecz o postawach środowiska sędziowskiego”, odniosłam wrażenie, że według autora im bardziej sędziowie organizują się i sprzeciwiają podporządkowywaniu ich władzy wykonawczej i ustawodawczej, tym radykalniejsze stają się uchwalane rozwiązania ustawowe. O wiele rozsądniejsze byłoby zatem zaprzestanie jakiegokolwiek oporu. Z pierwszą tezą zgadzam się całkowicie, druga mnie przeraża.
Nie mam wątpliwości, że celem aktualnej większości parlamentarnej jest takie zreformowanie wymiaru sprawiedliwości, aby stał się jednomyślny z obozem władzy. Cel ten realizowany jest poprzez wymianę kadr w Trybunale Konstytucyjnym, Krajowej Radzie Sądownictwa, Sądzie Najwyższym oraz na stanowiskach prezesów w sądach powszechnych. Równolegle rozbudowywane jest sądownictwo dyscyplinarne, które dopiero jest w fazie tworzenia, ale niewątpliwie w przyszłości ma służyć podporządkowaniu niepokornych.
To wszystko dzieje się na naszych oczach od grudnia 2015 r. A my mamy się nie odzywać, nie organizować, nie protestować? Mamy współpracować, żeby władza nie posunęła się dalej? Jestem pewna, że bez względu na naszą postawę, posunie się tak daleko, jak uzna to za niezbędne do osiągnięcia swoich celów. Gdyby do KRS, SN czy na prezesa sądu dostał się ktoś nieodpowiedni, nierealizujący właściwej koncepcji sprawowania urzędu – zostanie wcześniej czy później wymieniony. Obawiam się, że taktyka lisa w rozumieniu sędziego Królikowskiego sprawdzi się tak długo, dopóki Lis nie ujawni swojej niezależności.
Byłam na Nadzwyczajnym Kongresie Sędziów Polskich we wrześniu 2016 r. i nie żałuję ani owacji na stojąco dla profesora Rzeplińskiego, ani dla profesora Strzembosza. Nie potrafię też odnaleźć związku przyczynowo skutkowego pomiędzy wypowiedzianymi na kongresie słowami sędzi Ireny Kamińskiej „Całe życie broniłam sędziów; uważam, że to jest zupełnie nadzwyczajna kasta ludzi i myślę, proszę państwa, że damy radę.", a wycofaniem się ministerstwa z prac nad projektem, aby Krajową Radę Sądownictwa wybierali sędziowie w wyborach powszechnych. Według zaś sugestii sędziego Królikowskiego, a także według słów podsekretarza Łukasza Piebiaka na Zgromadzeniu Przedstawicieli Sędziów Okręgu Łódzkiego - 29 marca 2018 r. - to był główny powód wyrzucenia pomysłu z taką formułą KRS do kosza.
Kolejnym krokiem władzy, była wymiana prezesów sądów bez pytania o zdanie lokalnego środowiska sędziowskiego. My w Łodzi, nie czekając na ruch Ministra, wyraziliśmy 7 września 2017 r. uchwałą Zebrania Sędziów, pozytywną opinią o dotychczasowym prezesie sądu okręgowego, apelując do Ministra, aby nie podejmował decyzji o zmianie bez konsultacji i rozmowy z nami. Było tam dużo danych statystycznych i zapewnień o woli współpracy wszędzie tam, gdzie chodzi o sprawność postępowania i interes obywateli. Nie do końca była to zatem taktyka lwa. Niestety, Pan Minister nas zignorował, bo przecież prezes ma być dla Ministra, a nie dla sędziów. Smutne jest to, że chętni na zwolnione w takim trybie stanowiska, i w SO w Łodzi i w dwóch sądach rejonowych, bez problemu się znaleźli i to nie tylko na funkcje prezesów, ale także na stanowiska wiceprezesów. Według definicji sędziego Królikowskiego to prawdopodobnie Lisy, ale moja ocena postaw tych osób jest zupełnie inna.
Jeśli chodzi o zwykłe konkursy na wolne stanowiska sędziowskie, nikogo kto w nich startuje nie potępiam, choć w najbliższym czasie prawdopodobnie przekonamy się, jakie będą decyzje KRS i to podpowie nam, jak zachować się przy kolejnych konkursach.
Co do KRS i SN, wzywaliśmy także w Łodzi, by nie kandydować i tu jestem dumna, że z naszego okręgu nikt się nie zdecydował. Owszem w skali kraju znalazło się do KRS 18 kandydatów, ale gołym okiem widać, jak krótka jest ławka kadrowa sędziów, którym nie przeszkadza unicestwianie trójpodziału władzy. Poziom niezależności tych sędziów też niestety widać na pierwszy rzut oka. Gdybyśmy nie nawoływali do niekandydowania, czy polepszyłoby to naszą sytuację? Może rzeczywiście w radzie byłoby kilku sędziów wybranych głosami opozycji, myślących inaczej niż poseł Piotrowicz i posłanka Pawłowicz. Niewątpliwie byliby jednak w mniejszości, a zatem wątpię czy ich rola i wpływ na decyzje rady byłyby większe niż aktualnej opozycji w parlamencie. A tak, przynajmniej ocena działań tego organu jest jednoznaczna.
Chętnych do Sądu Najwyższego, zwłaszcza do Izby Dyscyplinarnej jest znacznie więcej niż do KRS, łącznie 195 osób z wszystkich profesji prawniczych. Już wiadomo, że w tej grupie jest co najmniej dwójka, która zgłosiła się, aby zaskarżyć niekonstytucyjną procedurę. Ocenę, czy to lisy czy lwy, pozostawiam sędziemu Królikowskiemu. Jak nazwać resztę, decyzję niech podejmą czytelnicy.
A teraz kilka słów o taktyce oporu, która według artykułu o postawie lwa i lisa, jest tak wyniszczająca, jak znane z historii zrywy powstańcze. Na początek sparafrazuję myśl niemieckiego pastora Martina Niemöller:
Kiedy rządzący przyszli po Trybunał Konstytucyjny, milczałem, nie byłem sędzią Trybunału.
Kiedy rządzący przyszli po prezesów sądów, milczałem, nie byłem prezesem sądu.
Kiedy rządzący przyszli po Krajową Radę Sądownictwa, milczałem, nie byłem członkiem Rady.
Kiedy rządzący przyszli po Sąd Najwyższy, milczałem, nie byłem sędzią Sądu Najwyższego.
Kiedy przyszli po mnie, nie było już nikogo, kto mógłby zaprotestować.
Od grudnia 2015 r. wierzę, że nie wolno nam milczeć, bo milczenie oznacza przyzwolenie, a mojego przyzwolenia na wyżej wymienione działania władzy nie ma.
Wierzę też głęboko, że im lepiej zorganizujemy się teraz, protestując w sprawie Trybunału, prezesów, Krajowej Rady Sądownictwa i Sądu Najwyższego, tym skuteczniej będziemy umieli protestować, gdy przyjdą po nas, niezawisłych sędziów sądów powszechnych. A przyjdą nie tylko po tych, którzy dzisiaj protestują, ale także po tych, którzy odważą się orzekać inaczej niż chciałaby władza. Widać to już dzisiaj po reakcji na ostatnią decyzję Sądu Najwyższego. Niezależność sądów będzie tolerowana tylko tak długo, dopóki orzeczenia będą się zgadzać z oczekiwaniami partii. Wszelkie próby orzekania inaczej będą nazywane pozorem orzeczenia, którego nie trzeba honorować, a sędziów, którzy je wydali będzie oceniać odpowiednio dobrana Izba Dyscyplinarna.
Wybór, który mamy dzisiaj, to więc nie tyle czy być lwem, czy lisem, ale czy próbować zachować niezależność, czy się podporządkować.
Co do wezwania do pozytywistycznej pracy organicznej i pracy u podstaw, to jestem jak najbardziej za, ale obawiam się, że rozumiemy ją z sędzią Królikowskim zupełnie inaczej. Według mnie, wykonują ją ci sędziowie, którzy zdecydowali się wyjść poza sale sądowe i rozmawiać z ludźmi, zwłaszcza młodymi (ostatnio na Festiwalu Pol’and’Rock w Kostrzynie nad Odrą).
Chwile zwątpienia owszem przychodzą, gdy chcemy, właśnie w duchu pozytywizmu, wziąć sprawy w swoje ręce i aktywnie wybieramy członków kolegium i kandydatów na zastępców rzecznika dyscyplinarnego. Jednak władza demokratycznego wyboru sędziów nie jest gotowa zaakceptować i kolejnymi nowelizacjami zmienia z mocą wsteczną reguły gry, tak długo aż osiągnie skutek, który sobie zamierzyła.
Jednak, po zastanowieniu, wolę jawnie niekonstytucyjne przepisy niż pozór demokratycznego przepisu. Jeżeli władza jest w stanie zaakceptować tylko takie kolegium, w którym ma swoich ludzi, to niech uchwali przepis, że członków kolegium wskazuje prezes. Rozumiem, że postawa lisa według sędziego Królikowskiego sprowadzałaby się do zapytania przed wyborami prezesa, kogo Minister zaakceptuje w kolegium czy na zastępcę rzecznika i dokonanie wyboru zgodnie z tymi oczekiwaniami. Postawa lwa to uparcie wybieranie własnych kandydatów, tak długo dopóki władza nie wprowadzi przepisów, które to uniemożliwią. Autorowi chyba jednak umknęło, że skutek w obu wypadkach jest identyczny. Minister ma w kolegium swoich ludzi, analogicznie ma swoich zastępców rzecznika dyscyplinarnego.
Podobnie wygląda sytuacja z konkursem na wolne stanowiska w Sądzie Najwyższym. Kandydat wskazany przez KRS zostanie sędzią bez względu na to czy inne osoby, niewskazane, odwołają się. Nie umiem sobie wyobrazić, jak w przyszłości będzie się tłumaczył, że przecież wygrał „demokratyczny” konkurs.
Na razie jednak władza na prawie wszystkich polach wygrywa. Ma swoich prezesów największych sądów, swój KRS, swojego prezesa TK. Według planów powinna też mieć od 4 lipca 2018 r. swojego I Prezesa SN. Powstały jednak pewne komplikacje, bo od wielu miesięcy zwykli obywatele, Rzecznik Praw Obywatelskich, organizacje pozarządowe, adwokaci i inne profesje prawnicze, stowarzyszenia sędziowskie, zebrania i zgromadzenia sędziów wszystkich szczebli uparcie i konsekwentnie wyrażają sprzeciw.
Gdyby nie ten sprzeciw, gdyby nie łańcuchy światła, apele do Komisji Europejskiej, jednoznaczne i jednobrzmiące uchwały sądów powszechnych z całej Polski, prawdopodobnie nie byłoby historycznej uchwały 63 sędziów Sądu Najwyższego z dnia 28 czerwca 2018 r. o pozostaniu prof. dr hab. Małgorzaty Gersdorf – zgodnie z bezpośrednio stosowanym art. 183 ust. 3 Konstytucji RP (art. 8 ust. 2 Konstytucji RP) – do dnia 30 kwietnia 2020 roku Pierwszym Prezesem Sądu Najwyższego. Gdyby nie ta uchwała, prawdopodobnie Prezes Gersdorf nie przyszłaby w dniu 4 lipca 2018 r. do pracy, a w dniu 2 sierpnia 2018 r. skład siedmiu sędziów nie skierowałby do Trybunału Sprawiedliwości w sprawie III UZP 4/18 pięciu pytań prejudycjalnych o zgodność usuwania sędziów po 65 roku życia z prawem unijnym.
Nie potrafię odpowiedzieć na pytanie, czy nam sędziom i wpierającym nas wspaniałym, wolnym ludziom uda się obronić niezależność wymiaru sprawiedliwości w Polsce, ale wiem, że musimy zrobić wszystko co w naszej mocy, aby to się udało. Przede wszystkim zaś nie wolno nam nigdy uwierzyć, że opór tylko pogarsza naszą sytuację i trzeba się zacząć w nowej rzeczywistości urządzać.