Po co nam przepisy, które wszyscy traktują jak fikcję ?
Kilka zdań o czysto prawnych aspektach wydarzeń z ostatnich dni i tygodni. Problem, do którego wracam nie jest nowy i trapi mnie od lat, ale w ostatnim okresie uległ gigantycznemu spotęgowaniu. Otóż zgodnie z art. 104 Kodeksu wyborczego: „Kampania wyborcza rozpoczyna się z dniem ogłoszenia aktu właściwego organu o zarządzeniu wyborów i ulega zakończeniu na 24 godziny przed dniem głosowania”. To właśnie w okresie kampanii wyborczej dozwolone jest prowadzenie agitacji wyborczej, a art. 105 tego kodeksu stwierdza, że: „Agitacją wyborczą jest publiczne nakłanianie lub zachęcanie do głosowania w określony sposób, w tym w szczególności do głosowania na kandydata określonego komitetu wyborczego” (§ 1) i agitację tę „można prowadzić od dnia przyjęcia przez właściwy organ zawiadomienia o utworzeniu komitetu wyborczego na zasadach, w formach i w miejscach, określonych przepisami kodeksu…” (§ 2). Te przepisy nie powinny być jedynie ozdobnikami, skoro ustawodawca nie tylko nadal uważa za konieczne ich istnienie w polskim porządku prawnym, ale nadto za równie potrzebne uważa utrzymywanie w mocy przepisów, które gwarantują powagę i możliwość egzekwowania unormowań o bardziej ogólnym charakterze. Wspomnijmy choćby tylko te, które przewidują reguły finansowania kampanii wyborczej wraz z systemem sankcji, którymi dysponuje Państwowa Komisja Wyborcza (i sądy, w tym Sąd Najwyższy, jeśli od decyzji tej ostatniej zostanie złożona skarga) w wypadku odrzucenia sprawozdania dokumentującego prawidłowość finansowania kampanii, a także te, które dotyczą szczegółowych zasad i trybu prowadzenia agitacji wyborczej w programach publicznych nadawców radiowych i telewizyjnych, czy wreszcie te, które przewidują specjalny tryb dochodzenia praw przez konkurentów wyborczych, w wypadku, gdy wypowiedzi lub inne formy prowadzonej agitacji wyborczej, zawierają informacje nieprawdziwe.
Wiem, wiem, stare powiedzenie głosi, że kampania wyborcza rozpoczyna się następnego dnia po ogłoszeniu wyników poprzednich wyborów, a przedstawiciele wszystkich stron sceny politycznej niejednokrotnie i przed laty w praktyce dowodzili prawdziwości tej opinii, oczywiście zaprzeczając prowadzeniu regularnej kampanii wyborczej (czy to tzw. pozytywnej, skoncentrowanej na zachwalaniu swoich walorów, czy tzw. negatywnej, polegającej na kompromitowaniu, czy wręcz zohydzaniu konkurentów) i twierdząc, że jedynie powiadamiają społeczeństwo o swych sukcesach i osiągnięciach oraz o porażkach i braku osiągnięć swych politycznych rywali, ale przecież nie czynią tego na użytek wyborczy. Obserwator, nawet baczny, nie był jednak w stanie wskazać uchwytnych różnic pomiędzy tym, co rzekomo kampanią i agitacją nie było, bowiem miało miejsce poza granicami czasowymi określonymi w art. 104 i 105 Kodeksu wyborczego (i w ich odpowiednikach figurujących w poprzedzających go ordynacjach wyborczych), a tym, co już wręcz musiało być traktowane i rozliczane jako kampania i agitacja, bowiem objęte było tymi granicami. Dlaczego zatem do zagadnienia tego powracam? Z paru powodów. Po pierwsze dlatego, że z punktu widzenia szeroko pojętej kultury prawnej nie ma nic gorszego od uchwalania lub choćby tylko utrzymywania przy życiu przepisów całkowicie martwych, stanowiących czystą fikcję. Nie ma bowiem nic bardziej demoralizującego od pokazywania społeczeństwu, że ci, którzy powinni stać na straży prawa, nic sobie z tego prawa nie robią. Po drugie dlatego, że obecnie zachowania takie przybrały po wszystkich stronach sceny politycznej, chociaż z odmiennym stopniem natężenia, niespotykane dotąd rozmiary, w szczególności w postaci owej negatywnej, ulegającej stałej brutalizacji, kampanii wyborczej, pełnej inwektyw i kłamstw. Po trzecie dlatego, że przed laty Państwowa Komisja Wyborcza próbowała przypominać o regułach dotyczących czasokresu prowadzenia i rozliczania kampanii wyborczej oraz apelowała o zachowanie fundamentów kultury politycznej w traktowaniu konkurentów, chociaż przyznać trzeba, że wysiłki te bliższe były tzw. usiłowania nieudolnego. Ale przynajmniej je podejmowano, a dziś nawet organy, które powinny stać na straży przestrzegania przepisów Kodeksu wyborczego, jakby skapitulowały. Może zatem raz jeszcze warto postawić pytanie, czy służy równości szans wyborczych sytuacja, w której mamy kampanie, które oficjalnie są kampaniami, ale także i dokładnie takie same kampanie, które rzekomo kampaniami nie są i dlatego np. wspomniane rozliczenia limitów wydatków i tzw. czasu antenowego dotyczą tylko tych pierwszych? A także pytanie o nieco bardziej ogólnym charakterze, czemu służą przepisy, które wszyscy zdają się traktować jak fikcję?