Nec temere, nec timide.

Dużo ostatnio milczę. Nie przez przypadek. Mówiłem i pisałem wiele wtedy, gdy dochodziły mnie głosy, że jest to innym, najczęściej młodszym ode mnie, potrzebne, a i ja sam czułem, że to, co mówię i piszę, może ich podtrzymać na duchu, dodać wytrwałości, utwierdzić w przekonaniu, że nie tylko należy trwać, ale że trwanie jest wręcz naszym obowiązkiem.

Teraz wszystko wskazuje na to, że takie moje mówienie i pisanie nie będzie już potrzebne, bowiem właśnie przyszła ta chwila, w której będą mogły spełnić się nasze nadzieje.

Jednocześnie nie sądzę, aby w zalewie wypowiedzi - co i jak trzeba w tej chwili, w rozpisaniu na detale i etapy, na których owe detale będą realizowane, czynić, aby „nie przegapić” historycznego momentu w dziele naprawy tak okaleczonych w ostatnich latach reguł praworządności - mój głos mógł okazać się na tyle ważący albo wnoszący tak nowe treści, iż powinienem do owej licytacji na pomysły przystąpić. Moje poglądy są przecież i tak dość powszechnie znane, a ja wraz ze zmianą sytuacji tych poglądów nie zmieniłem.

Czuję jednak potrzebę podzielenia się jedną uwagą o bardziej ogólnym charakterze. Nigdy nie byłem „jastrzębiem”, zawsze uważałem i mówiłem, że metoda „gwałt niech się gwałtem odciska” najczęściej prowadzi na manowce i jeśli nawet jest skuteczna w polityce, to nie w prawie. Nigdy nie byłem jednak także „gołębiem” i zawsze uważałem, że jeśli ktoś lub coś pozbawiony(-e) jest fundamentalnej, niezbędnej legitymizacji konstytucyjnej, to nie powinniśmy obawiać się sięgnięcia po bardziej radykalne metody naprawy sytuacji z obawy przed tym, że to nam ci, którzy po owe niekonstytucyjne rozwiązania uprzednio sięgnęli, fałszywie zarzucą naruszanie wzorców zasadniczych. Nie może bowiem podlegać ochronie konstytucyjnej coś, co nigdy nie zyskało konstytucyjnej legitymizacji, a jedynie skryte było za swoistą atrapą praworządnych rozwiązań. Byłem za taką postawę krytykowany i z jednej i z drugiej strony dramatycznie podzielonego świata prawniczego. Chyba nawet bardziej z tej strony, którą osobiście uważam za „jasną stronę mocy” i bardziej za przerosty rozwagi niż odwagi.

Dużo ostatnio milczę, ale także dużo słucham i czytam. I oto z najwyższym zdumieniem zauważam, że często ci, których zapatrywania były zdecydowanie bardziej radykalne od moich, zmieniają ton swych wypowiedzi i z „jastrzębi” stają się jako te „gołąbki”, które w każdym bardziej stanowczym kroku, który miałby przywracać fundamenty reguł praworządności, upatrują zagrożeń i niebezpieczeństw bez mała nie do pokonania, a w każdym bądź razie prognozują konieczność działań naprawczych zakrojonych już nie na miesiące nawet, ale na całe lata. Niepokoję się taką zmianą postaw.

Zatem, chociaż nadal i ja uważam, że należy działać rozważnie i z szacunkiem dla prawa, a nie metodami, które stosowano w okresie ostatnich lat, niemniej jednak uważam także, że w niektórych kwestiach możliwe i konieczne będą bardziej energiczne i radykalne kroki. Po pierwsze dlatego, że tylko one mogą okazać się skuteczne w przywracaniu reguł prawa. Po drugie dlatego, że w przeciwnym wypadku, to jest gdyby działania naprawcze okazały się nazbyt „rozmyte” w czasie, a w swym ostatecznym efekcie także nieskuteczne, to społeczeństwo tego po prostu nie zrozumie, a do następnych wyborów pójdzie nie ponad 70, a niecałe 40 procent uprawnionych.

Stanisław Zabłocki
Stanisław Zabłocki
sędzia Sądu Najwyższego w stanie spoczynku, w latach 1991–2014 członek Państwowej Komisji Wyborczej, w latach 2016–2020 prezes Sądu Najwyższego kierujący Izbą Karną