Dzisiaj nie dziwi już nic

W toku prac parlamentarnych dodano do prezydenckiego projektu ustawy o KRS art. 11c stanowiący, że zgłoszenia kandydatów do KRS Marszałek Sejmu przekazuje posłom i podaje do publicznej wiadomości z wyłączeniem załączników, czyli bez ujawnienia nazwisk osób, które poparły poszczególne kandydatury. Prawdopodobnie celem tego zabiegu było zachęcenie sędziów do podpisywania list poparcia, które powstawały w atmosferze protestów i zarzutów o współudział w łamaniu Konstytucji. Większość parlamentarna, której udało się pozyskać do ministerstwa sprawiedliwości kilku, jak jej się wydawało, wpływowych sędziów z „Iustitii” uznała, że taki zabieg wystarczy, aby znaleźć 15 zaufanych sędziów, pod których kandydaturami podpisze się minimum po 25 sędziów. Nie pomylili się. Jak pamiętamy kandydatów, którzy wg Marszałka spełnili warunki formalne zgłoszono 18, w tym dwoje z podpisami ponad 2000 obywateli, a resztę z podpisami sędziów. Z tej 18 dwa kluby wybrały 15 obecnych członków KRS, w tym jedną kandydatkę popartą przez obywateli i równolegle sędziów, a pozostałą 14 popartą tylko przez sędziów. NeoKRS rozpoczął swoją pracę w marcu 2018 r. Przez półtora roku podjął uchwały o przedstawieniu Prezydentowi do nominacji około pół tysiąca sędziów, w tym całe dwie nowe izby Sądu Najwyższego.

Prawo opinii publicznej do poznania nazwisk sędziów, którzy poparli sędziowskich kandydatów do KRS było przedmiotem rozpoznania przez sądy administracyjne na gruncie ustawy o dostępie do informacji publicznej. 28 czerwca 2019 r. NSA ostatecznie potwierdził obowiązek ujawnienia tych nazwisk. Wydawało się, że sprawa jest zamknięta. Listy zostaną ujawnione.

Spodziewaliśmy się, że nazwiska będą się powtarzały, że będą wśród nich sędziowie pracujący na delegacjach w ministerstwie oraz świeżo awansowani. Byłoby to na pewno podnoszone jako kolejny zarzut merytoryczny co do braku niezależności KRS od władzy politycznej. Z punktu widzenia formalnego, cały czas jednak można by twierdzić, że przecież ustawa tego nie zakazywała. Okazało się, że jednak sprawa nie jest zakończona. Tajności list bronił najpierw Prezes UODO, a obecnie na wniosek grupy posłów ma się nią zająć w sprawie K 16/19 Trybunał Konstytucyjny.

To bardzo ciekawe, zwłaszcza, że sędziowie sami zaczęli się ujawniać. Na stronie „Iustitii” na bieżąco publikowane są oświadczenia w tym przedmiocie, ostatnio w liczbie 21. Pojawiły się domysły, że chodzi o sędziego Nawackiego, który wg wcześniejszych informacji zdobył 28 podpisów, ale 4 zostały wycofane, nie ma więc wymaganych 25. Do tego głosowanie na całą 15 sędziowskich członków KRS było wspólne, więc wadliwość zgłoszenia jednego kandydata skutkuje wadliwością wyboru całej 15. I tu jednak formalnie da się bronić wykładni, co zresztą już było czynione, że złożonego podpisu na liście poparcia, jak głosu wrzuconego do urny, wycofać nie można. Chyba nie o to zatem chodzi.

Problem musi być dużo poważniejszy, skoro prawo prywatności sędziów, którzy tylko i wyłącznie z racji sprawowanego urzędu mogli, w liczbie zaledwie 25, zgłosić członków bardzo ważnego konstytucyjnego organu, jest ważniejsze niż prawo obywateli, aby dowiedzieć się jak przebiegała od początku do końca procedura wyboru sędziowskich członków KRS. Do tego wbrew twierdzeniom przedstawicieli władzy o hejcie ze strony środowiska, sędziowie, którzy ujawnili się sami, są raczej chwaleni za fakt ujawnienia się, niż krytykowani za udział półtora roku temu w niekonstytucyjnej procedurze. Chyba że za krytykę lub nawet próbę zastraszenia uznamy sugestię na Twitterze słynnej „KastaWatch”, że będą mieli postępowania dyscyplinarne za pominięcie drogi służbowej. „KastaWatch” jest jednak bliżej do obozu władzy niż do środowiska sędziowskiego.

Reasumując wniosek nasuwa się prosty. Powodem nieujawnienia list nie jest troska o prywatność sędziów, nie jest wstyd, że podpisy się powtarzają i w dużej części pochodzą z ministerstwa sprawiedliwości, nie chodzi nawet o to, że nie wycofano podpisów osób, które oświadczyły, że swoje podpisy wycofują. Musi być jeszcze coś innego, czego nawet przy bardzo kreatywnej wykładni, z czysto formalnego punktu widzenia nie da się usprawiedliwić! To oczywiście tylko przypuszczenie, ale skoro celem utajnienia kilkudziesięciu nazwisk osób wykonujących funkcje publiczne, które wzięły udział w teoretycznie legalnej procedurze desperacko uruchamia się aż Trybunał Konstytucyjny, zaczynam coraz poważniej zastanawiać się, czy aby na pewno proces wyboru został przeprowadzony formalnie prawidłowo i czy pod każdą kandydaturą rzeczywiście jest te 25 podpisów osób uprawnionych do dokonania zgłoszenia. Może początkowo owo wyłączenie załączników od ujawnienia opinii publicznej miało tylko zachęcać do podpisywania list poparcia, jednak później w pośpiechu i przy nieoczekiwanym bardzo silnym sprzeciwie środowiska sędziowskiego podpisał się ktoś nieuprawniony, albo jest jakieś nazwisko bez należycie zweryfikowanego podpisu, na co z uwagi na doniosłość sprawy dla partii rządzącej i brak jawności załączników Marszałek Sejmu przymknął oko. Nieprawdopodobne? Do niedawna też tak myślałam, ale dzisiaj nie zdziwi mnie już nic.

Ewa Maciejewska
Ewa Maciejewska
sędzia Sądu Okręgowego w Łodzi