Kto będzie pilnował strażników?
Już dawno rzymski poeata Juwenalis z Akwinum przekornie zapytał: Quis custodiet ipsos custodes?(„Kto będzie pilnował strażników?”). Powyższa sentencja, doskonale ujmująca odwieczny problem z zapewnieniem kontroli nad etycznymi zachowaniami samych obrońców etyki, przypomniała mi się kiedy ostatnio zacząłem czytać o kolejnych zdarzeniach z udziałem osób odpowiedzialnych od niedawna za postępowania dyscyplinarne w sądownictwie.
Najpierw usłyszeliśmy o postanowieniu zabezpieczającym sędziego P. Niedzielaka z Izby Dyscyplinarnej SN, w którym ten zobowiązał Prezesa Izby Cywilnej SN do wyznaczania sędziego dr hab. K. Zaradkiewicza do składów orzekających oraz do przydzielenia mu asystenta. Można żywić zasadne wątpliwości, czy droga sądowa jest tu w ogóle dopuszczalna (tym bardziej w ramach kognicji ustawowej Izby Dyscyplinarnej) i czy materia objęta zabezpieczeniem w ogóle wymagała takiego postępowania, w tym przydział osobistego asystenta (wzorując się na tym precedensie chyba też zaraz skieruję stosowny pozew przeciwko własnemu prezesowi). Pozostawiając na boku jednak warstwę merytoryczną, intencja pozwu była dla każdego oczywista: ewidentnie chodziło o zalegitymizowanie obecności sędziego dr hab. K. Zaradkiewicza w Sądzie Najwyższym w sytuacji gdy jego działalność orzecznicza jest na razie wstrzymana do czasu orzeczenia TS UE i wyjaśnienia istniejących wątpliwości prawnych. Ostatnią osobą, która powinna tą sprawę rozpoznawać, choćby na tak wczesnym etapie postępowania, jest zatem sędzia z nowego naboru Sądu Najwyższego, do którego obecności w owym organie istnieją nadal dokładnie te same zastrzeżenia jurydyczne (art. 48 i art. 49 k.p.c.). Dodajmy, że to sam sędzia powinien w takim układzie zawiadomić o zachodzącej podstawie jego wyłączenia (art. 51 k.p.c.). Uchybienie temu obowiązkowi zawsze nosi znamiona deliktu dyscyplinarnego. Jak wynika z uzasadnienia owego postanowienia, sędzia Niedzielak nie dochował przy okazji terminu instrukcyjnego do jego wydania, co biorąc pod uwagę dotychczas raczej mizerny urobek orzeczniczy całej Izby Dyscyplinarnej SN skłania do postawienia jednoczesnego pytania jak w przyszłości zamierza on uzasadniać karanie przez siebie sędziów sądów powszechnych za nieterminowość podejmowania przez nich decyzji procesowych, przy przecież nieporównywalnie większym ich obciążeniu pracą.
O tym, że z uwagi na krytykę ich legalności nowi sędziowie Sądu Najwyższego mają skłonność do wzajemnego szukania przejawów legitymizacji swojej pracy przekonuje przy tym lektura konta na Twitterze sędziego dr K. Wytrykowskiego z Izby Dyscyplinarnej SN, który został wyznaczony do składu rozpoznającego zażalenie na owo postanowienie w sprawie dr hab. K. Zaradkiewicza. Zaznaczam, że nie przewiduję, aby - podobnie jak sędzia P. Niedzielak - zechciał się on wyłączyć od orzekania przedmiotowej sprawy. Tymczasem zwykł zamieszczać tweety dotyczące kolejnych orzeczeń ID SN i konsekwentnie opatrywać je wykrzyknikiem (!). Opisana praktyka objęła też informację o wydaniu rzeczonego postanowienia o zabezpieczeniu, którą opatrzył komentarzem: „Jest zabezpieczenie w sprawie przeciwko Sądowi Najwyższemu! Sąd nakazał dopuszczenie sędziego do czynności orzeczniczych!”. Wykrzyknik w języku polskim jest znakiem emocji i gdyby chodziło o „suchą” informację zakończyłby ją znakiem kropki (.). Nietrudno odgadnąć, o jaki stan uczuciowy tu autorowi chodziło, gdy stawiał owe znaki interpunkcyjne. Można więc iść o zakład jakie rozstrzygnięcie wyda w rozpoznawanej sprawie zażaleniowej, dotyczącej innego sędziego, którego prawo do orzekania się podważa, skoro sam jest w podobnej sytuacji i aż tak mocno akcentuje, że jego Izba i jej sędziowie już działają i wydają kolejne orzeczenia. Zwłaszcza gdy owymi emocjami objął też właśnie to postanowienie, jakie za chwilę ma skontrolować, a które bezspornie dotyczy prawa do orzekania innego nowego nominata w SN.
Potem dowiedzieliśmy się o umorzeniu postępowania dyscyplinarnego prowadzonego przeciwko sędziemu M. Nawackiemu - członkowi obecnej neoKRS w sprawie pewnej jego wypowiedzi na temat „starych” sędziów Sądu Najwyższego. Mniejsza już z tym, na ile owo postanowienie było merytorycznie zasadne. Istotne jest natomiast, że wydał je Zastępca Rzecznika Dyscyplinarnego sędzia M. Lasota. Tymczasem to on przecież zgłosił sędziego M. Nawackiego jako kandydata w procedurze naboru do Rady. W zewnętrznym odbiorze społecznych jest zatem kolegą sędziego M. Nawackiego, cieszącym się do tego na tyle dużym zaufaniem potencjalnego obwinionego, że ten zrobił go nawet pełnomocnikiem. Leżące po stronie Zastępcy Rzecznika powody wyłączenia się od rozpoznania owej sprawy były zatem ewidentne, a choćby tylko pozory bezstronności mogły być z łatwością zachowane gdyby decyzję co do losów sędziego M. Nawackiego podjął ostatecznie osobiście Rzecznik Dyscyplinarny sędzia P. Schab, albo drugi z jego Zastępców. Tymczasem nie starano się tu zachować nawet cienia wrażenia obiektywizmu.
Naiwnością byłoby sądzić, że powyższy nowy standard w zakresie zachowywania zasad sędziowskiej bezstronności obaj panowie zaczną teraz z zapałem przeszczepiać również na grunt prowadzonych przez siebie postępowań dyscyplinarnych wobec innych sędziów. Można raczej oczekiwać, że w stosunku do nich będą już zdecydowanie bardziej pryncypialni i nietrudno odgadnąć jaka byłaby ich reakcja, gdyby jakiś niezwiązany z nimi orzecznik zechciał osądzić sprawę własnego kolegi. W bliskich im sprawach obaj panowie skopiowali tymczasem niechlubną praktykę, która utrwaliła się już w Trybunale Konstytucyjnym po zmianie na stanowisku Prezesa TK. Najpierw zyskał medialny wydźwięk przypadek sędziów - dublerów dr hab. H. Ciocha i dr hab. M. Muszyńskiego, którzy nie wyłączyli się od rozpoznania sprawy sygn. K 1/17, dotyczącej bezpośrednio kwestii ich własnego statusu w Trybunale. Ostatnio sędzia J. Przyłębska była przewodniczącą rozprawy w sprawie sygn. Sk 27/14 odnoszącej się do konstytucyjności granic udostępniania informacji publicznej pomimo tego, że od dawna wiadomo, że istnieją poważne problemy z uzyskiwaniem takich informacji od obecnego kierownictwa TK, a osobą odpowiedzialną za ich udostępnianie w Trybunale jest właśnie … Prezes TK. Bazując na opisanych przykładach, najwyraźniej występuje jakiś szerszy problem etyczny kadr sędziowskich pochodzących z nadania obecnej większości parlamentarnej z niechęcią do wyłączania się od rozpoznania tych spraw, które choćby pośrednio dotyczyłyby ich własnych praw i obowiązków. Nietrudno zauważyć, że mało to przystaje do obowiązującej narracji, że aktualne zmiany zmierzają do jakiejś odnowy moralnej polskiego sądownictwa.
Pamiętać należy, że obecna większość parlamentarna nie tylko przebudowała konstrukcję sędziowskiej odpowiedzialności dyscyplinarnej. Dokonała tam zarazem całkowitej wymiany kadrowej, obsadzając wszystkie kluczowe stanowiska: Izbę Dyscyplinarną SN, Rzecznika i Zastępców Rzecznika Sędziów Sądów Powszechnych oraz sędziów dyscyplinarnych. Samym sędziom pozostawiono jedynie wybór zastępców rzecznika przy sądach apelacyjnych i okręgowych, przy czym i tu wybór był dokonywany Rzecznika Sędziów spośród trzech kandydatów. Opcja rządząca przejęła tym samym pełną odpowiedzialność za kształt tego postępowania dyscyplinarnego: jak ono teraz wygląda i przez kogo jest prowadzone. Pamiętam jak na każdym kroku edukacji prawniczej wpajano mi, że sędzia powinien być jak „żona cezara”, a więc poza wszelkimi podejrzeniami i z nie budzącą wątpliwości cnotą. Rzeczywistość trochę zweryfikowała powyższą ocenę ale ideał, do którego powinno się dążyć jest stale jeden: chodzi z grubsza o to aby wszyscy byli cnotliwi a jeśli nawet nie są to żeby się tak właśnie zachowywali z uwagi na grożące im konsekwencje prawne oraz negatywną ocenę i presję własnego środowiska. Jeśli jednak przyjmiemy trafne założenie, że szeregowego orzecznika bezspornie winny cechować wysokie standardy moralne, to sędzia stojący na straży etyki sędziowskiej powinien być już niemal chodzącym wzorem cnót wszelakich i żywym dowodem na to, że w tym zawodzie można zachowywać się godnie, profesjonalnie i po prostu przyzwoicie. Gdy ten wzorzec będzie ułomny, daremne staje się wymaganie od reszty zachowań etycznych bo przecież zły przykład przyjdzie prosto „z góry”. Zamiast uwag co do zasadności podejmowanych czynności zmierzających do ścigania i ukarania innych sędziów pojawiają się wówczas inne pytania: dlaczego zostały nimi akurat takie osoby i kto teraz upilnuje samych strażników dyscypliny.