Sędzia – czy urzędnik? Statystyka – czy sumienie ?

Od czasów, kiedy lawinowo zaczęło rosnąć obciążenie sądów, zaczęto podejmować działania, mające „zwiększyć wydajność” sędziów, czyli spowodować, aby wydawali więcej orzeczeń, w krótszym czasie.

Były to zarówno działania legislacyjne – mniej, lub bardziej udolne – były to szkolenia, zmiany organizacyjne, ale też działania nadzorcze i administracyjne, podejmowane przez przełożonych.

Co do zasady nie można tych działań w całości potępiać. Jest oczywiste, że zawsze należy poszukiwać takich rozwiązań, które system usprawnią, a sędziom umożliwią bardziej efektywne orzekanie.

Jest jasne, że rozbudowana sfera statystyczna, działalność wizytatorów czy prezesów, albo też działania podejmowane przez instancję odwoławczą w ramach kontroli instancyjnej, mogą i powinny obnażać brak należytej kontroli sędziego nad referatem, niewłaściwą koncentrację materiału dowodowego, opieszałość w podejmowaniu decyzji, a czasem wręcz przewlekłość postępowań w danym referacie.

Istnieje jednak cienka czerwona linia, której w ramach tych działań przekraczać nie wolno!

Można ją roboczo nazwać sferą niezawisłości sędziowskiej.

Pamiętam, jak kilka lat temu wydano miliony złotych na szkolenia, w trakcie których „spece” od zarządzania zasobami ludzkimi i nowoczesnych metod zarządzania – (Ci sami, którzy szkolili kadry banków przed kryzysem z 2008 roku) – głosili tezę, że sąd, to taka fabryka, w której produkuje się wyroki!

Pamiętam jak nieomylni badacze akt publicznie piętnowali, wskazywanych z imienia i nazwiska sędziów, za ich rozstrzygnięcia w konkretnych sprawach.

Taki był początek. Dziś problem jest coraz bardziej nabrzmiały. Na skutek stale zwiększającej się liczby spraw, wpływających do sądów, zaprzestania obsadzania wolnych etatów sędziowskich, wprowadzania pomysłów w rodzaju losowania składów orzeczniczych itp., sytuacja jest coraz trudniejsza. Rzeczywiście, przeciętny człowiek czeka zbyt długo na rozstrzygnięcie swojej sprawy w sądzie. Rodzi się więc pokusa „dociśnięcia śruby” – zmuszenia sędziów, aby kończyli więcej spraw i szybciej. Natychmiast pojawili się „towarzysze stachanowcy”, pełniący funkcje prezesów czy przewodniczących wydziałów, którzy ochoczo rugają sędziów za rzekomą opieszałość, organizują zebrania, pogadanki, zwiększają ilość sesji, organizują zastępstwa dla sędziów, którzy nie mogą w danym dniu orzekać itd.

Nie chodzi mi tu o „normalne” działania, jakie każdy prezes czy przewodniczący podejmuje w trosce o to, żeby robota szła. One były zawsze i dzięki temu jeszcze nie utonęliśmy.

Kiedy jednak słyszę, że są przewodniczący wydziałów, którzy po, lub w trakcie sesji wzywają sędziego na dywanik i pytają, dlaczego sprawę odroczył, albo prezesi mówiący, że doba ma przecież 24 godziny, a czas pracy sędziego wyznaczony jest wymiarem jego zadań, to tego już tolerować nie wolno!!!

Na tak postawione pytanie przewodniczącego wydziału jest tylko jedna dobra odpowiedź: To nie ja odroczyłem rozprawę, tylko niezawisły sąd! Jeśli przewodniczący tego nie zrozumie, to należy przypomnieć, że – póki co – sędziowie w tym kraju mają być niezawiśli, a wpływanie na tę niezawisłość przez ich przełożonego może być przedmiotem zawiadomienia do prokuratury, o możliwości popełnienia przestępstwa z art. 231 kk.

Musimy pamiętać, że każda sprawa, to nie tylko nr w statystyce. Często kryją się w niej ludzkie dramaty, a wydany wyrok ma olbrzymi wpływ na przyszłe życie wielu osób. Czy naprawdę chcemy za wszelką cenę szybkość orzekania uczynić podstawową zasadą wymiaru sprawiedliwości? Czy „towarzysze stachanowcy” chcieliby, żeby ich ewentualną osobistą sprawę w sądzie rozpoznawał ktoś, kto na wokandzie dostał na nią od przewodniczącego wydziału 30 minut i ma tego dnia jeszcze 10 podobnych? Czy jak zrobimy błąd, często brzemienny w skutkach, to ktoś nas usprawiedliwi, bo była to nasza piąta sesja w tygodniu? Jest jeszcze sumienie…Czy uniesiemy myśl, że w jakiejś sprawie nie znamy do końca akt, nie mieliśmy czasu na dosłuchanie jeszcze kilku świadków, nie przemyśleliśmy wszystkich skutków orzeczenia, bo…trzeba było rozpoznawać i kończyć więcej i szybciej?

Słowo „urzędnik” pochodzi od słów: „rząd”, „porządek”. Prowadzi to w linii prostej do słowa: „podporządkowanie”. To nie jest słowo, które da się pogodzić z niezawisłością sędziowską i czystym sumieniem przy orzekaniu.

Apeluję do kolegów i koleżanek sędziów: Są granice, po przekroczeniu których staniemy się już nie Sędziami, a tylko urzędnikami (przy całym szacunku do ich pracy). Nie dajmy sobie narzucić pracy ponad możliwości. Nie przyjeżdżajmy do sądu w soboty i niedziele (wiem, że wielu sędziów tak robi), bo tak trzeba, żeby ogarnąć referat. Nie wchodźmy nieprzygotowani do składów na bardzo trudne sprawy, bo w ostatniej chwili ktoś wypadł ze składu, a sprawa ma iść. Nie tolerujmy niemo nacisków, czasem swoistego szantażu emocjonalnego, wciąż dodatkowych sesji, dyżurów itp. Nie my tworzymy prawo w tym kraju, czemu mamy łatać to, co zepsuła władza wykonawcza czy ustawodawcza. Pamiętajmy, że to my podpisujemy wyrok i my będziemy z niego rozliczeni – nie tylko przed Bogiem i historią. Jeśli my sami nie będziemy się szanować, to jak wymagać tego szacunku dla nas od innych?

A dla „towarzyszy stachanowców” i zawodowych aparatczyków mam radę: Nasza władza forsuje wspaniały program „mieszkanie plus”. Tam, na tych budowach – które niestety podobno na razie kiepsko idą – potrzeba brygadzistów, którzy będą nadzorować układanie cegieł na czas. Tam się sprawdzicie! No i może wtedy władza pochwali, po główce pogłaszcze, albo, co daj Boże, awansuje!…

Grzegorz Gała
Grzegorz Gała
sędzia Sądu Okręgowego w Łodzi