Kiedy prawda i piękno spotykają się z prawem.

„Kiedy prawda i piękno spotykają się z prawem”

By wyjaśnić genezę tego felietonu, muszę się cofnąć w czasie do 14 lutego 1970 roku – tego dnia w „Teatrze Wybrzeże” odbyła się premiera Ulissesa Jamesa Joyce’a według scenariusza Macieja Słomczyńskiego, w reżyserii Zygmunta Hübnera, w znakomitej obsadzie aktorskiej z m.in. Stanisławem Igarem, Haliną Winiarską, Janem Sieradzińskim, Stanisławem Michalskim, Henrykiem Bistą czy Jerzym Kiszkisem. Rzeczywiście, już samo wydanie polskiego tłumaczenia „Ulissesa” w dusznej atmosferze końca okresu gomułkowskiego było prawdziwą sensacją – rzecz miała dosyć spory nakład 40.000 egzemplarzy i rozeszła się podobno w ciągu kilku dni. „Głos Wybrzeża” z tamtego okresu donosił: “W sali teatralnej klubu studenckiego “Żak” w Gdańsku odbyła się wczoraj wieczorem niecodzienna impreza zorganizowana dla miłośników książki. Postawiono na licytacji “Ulissesa” oraz “Kamienne tablice” Wojciecha Źukrowskiego. Organizacja imprezy pomysłowa. Sala przepełniona. Cena wywoławcza “Kamiennych tablic” - 48 zł. Sprzedano je za 110 zł. Wreszcie licytacja “Ulissesa”. Cena wywoławcza - 101 zł. Podniecenie na sali. Padają sumy: 400, 550. 1.000, 1050. Coraz mniej konkurentów. Wreszcie - 1700 zł Artur Bartoldi - ekonomista z Sopotu płaci pieniądze otrzymując książkę. Snobizm? Postęp? Zamiłowanie?”.

Chyba wszystko naraz, ale do tego jeszcze z jednej strony świadomość obcowania z arcydziełem światowej literatury, z drugiej zaś powszechne podniecenie wywołane rzekomo dominującą w dziele Joyce’a obsceniczną seksualnością – do „Teatru Wybrzeże” waliły więc tłumy, a wśród nich i ja wiedziony nie tyle literacką pasją, co raczej niezdrową młodzieńczą ciekawością. Trudno się dziwić, że jako dojrzewający szesnastolatek spektakl oglądałem z wypiekami na twarzy i pełen emocji. A już z pewnością nie mogłem wówczas przypuszczać, że po kilkudziesięciu latach powrócę do tego tematu i to w zupełnie innej roli – profesora prawa zafascynowanego prawną odyseją, jaka na przełomie lat 20. i 30. XX wieku stała się udziałem dzieła Jamesa Joyce’a przed amerykańskimi sądami. Stąd wziął się tytuł tego felietonu – zaczerpnąłem go z wydanej parę lat temu książki Josepha M. Hassetta The Ulysses Trials. Beauty and Truth Meet the Law.

Ta historia zaczyna się w 1914 roku, kiedy znana działaczka społeczna Margaret Anderson zakłada postępowy periodyk The Little Review, dwa lata później dołącza do niej inna aktywistka Jane Heap. Pismo ma profil artystyczno-literacki i nic dziwnego, że obie redaktorki za sprawą znanego poety Ezry Pounda dosyć szybko zainteresowały się twórczością Jamesa Joyce’a. Postanowiły publikować na łamach The Little Review kolejne epizody z Ulissesa w odcinkach, a pierwszy ukazał się w styczniu 1918 roku. Sprawą zainteresowały się jednak władze pocztowe kolportujące prasę i zarzucając dziełu Joyce’a obsceniczność, w styczniu 1919 roku zablokowały dystrybucję, a w rok później zarekwirowały i urzędowo spaliły cały nakład. pisma Na tym jednak nie koniec – po ukazaniu się w kolejnego numeru The Little Review w lipcu-sierpniu 1920 roku, pojawił się wniosek Johna Sumnera, sekretarza New York Society for the Suppression of Vice, o aresztowanie Margaret Anderson i Jane Heap i postawienie je przed sądem za naruszenie przepisów zakazujących publikacji i rozpowszechniania treści obscenicznych. Pierwsze wstępne posiedzenie sądu miało miejsce już w październiku 1920 roku i ostatecznie kilka miesięcy później w lutym 1921 roku zapadł w Nowym Jorku wyrok wydany przez trzech sędziów – Margaret Anderson i Jane Haep zostały ukarane grzywną w wysokości pięćdziesięciu dolarów każda i jednocześnie zakazano publikacji dalszych części Ulissesa w The Little Review. W trakcie procesu obrońca oskarżonych John Quinn przyznał, że Ulisses może wprawdzie niektórych ludzi oburzać, ale przecież, przekonywał sędziów, „oburzanie kogoś nie jest jeszcze przestępstwem”, jednak nie zapobiegło to skazaniu dwóch redaktorek za rozpowszechnianie treści obscenicznych.

Znając treść Ulissesa można oczywiście zapytać, jak amerykańscy sędziowie tego okresu definiowali obsceniczność? Otóż korzystali w tym względzie z dosyć archaicznego wzorca ukształtowanego w Wielkiej Brytanii w połowie XIX wieku – tzw. Hicklin test. Nazwa pochodzi od sprawy Regina v. Hicklin z 1868 roku, w której sąd angielski na podstawie Obscene Publication Act z 1857 roku ustalił, że o obsceniczności decyduje następujące kryterium: obsceniczny jest każdy materiał, który zmierza do deprawacji i zepsucia tych, których umysły są wrażliwe na niemoralne treści, niezależnie od wartości artystycznych czy literackich takiego materiału. Amerykańskie sądy przez lata posiłkowały się tą dosyć dziwną definicją i uznawały ją za adekwatną, ląćznie z Sądem Najwyższym np. w sprawie Rosen v. United States z 1896 roku.

Najciekawsze jest jednak to, że ten definicyjny precedens został przełamany przez amerykańskie sądy właśnie w związku ze sprawą Ulissesa w 1933 roku, ale o tym za chwilę. Na razie skwitujmy tylko, że tzw. Hicklin test został ostatecznie odrzucony i uznany za nieadekwatny przez amerykański Sąd Najwyższy w innej słynnej sprawie Roth v. United States z 1957 roku. Początkowo Ulissesa spotkał nieco łaskawszy los we Francji, gdzie w 1922 roku dzieło zostało wydane w całości przez Sylvię Beach, właścicielkę oficyny Shakespeare and Company, 2 lutego 1922 roku, a więc w dniu 40. urodzin Joyce’a. Ten fakt nie uszedł oczywiście uwagi amerykańskich wydawców, którzy postanowili za wszelką cenę przybliżyć Ulissesa swoim czytelnikom. Jako pierwszy uczynił to Samuel Roth w 1926 roku (nota bene – ten sam, który był później stroną we wspomnianym wyżej procesie Roth v. United States z 1957 roku), ale jego edycja była nieautoryzowaną i wypreparowaną z pewnych fragmentów wersją Ulissesa, na co Joyce nie wyraził zgody i po jego protestach Roth musiał się wycofać z tego przedsięwzięcia. Bardziej skuteczny okazał się natomiast Benett Cerf, współzałożyciel oficyny Random House, ponieważ przyjął zupełnie inną strategię postępowania.

Po pierwsze, uzyskał zgodę Jamesa Joyce’a na publikację dzieła w Stanach Zjednoczonych i skłonił go do przeslania kopii wraz licznymi pozytywnymi recenzjami pocztą tak, aby musiała przejść procedurę kontrolną amerykańskich władz celnych. Po drugie, jego prawnik Morris Ernst zamierzał posłużyć się zręcznym prawniczym fortelem i celowo chciał, by książka została zatrzymana przez celników na podstawie Tariff Act z 1930 roku z powodu jej obsceniczności, ale tylko po to, by móc skierować całą sprawę na drogę sądową – wspomniane załączone recenzje i sama książka miały być później dowodem w sprawie. Początkowo rzecz się nie powiodła, ponieważ ku rozczarowaniu Morrisa Ernsta celnicy przepuścili przesyłkę bez żadnych zastrzeżeń. Random House odesłał więc paczkę z powrotem do urzędu celnego zwracając uwagę na obsceniczne fragmenty, zwłaszcza na finalny epizod Penelopy czyli monolog Molly i tym razem celnicy stanęli na wysokości zadania dokonując jej zatrzymania w porozumieniu z prokuraturą federalną. Na to tylko czekał Morris Ernst. Jednocześnie zależało mu, by sprawa nie była rozpatrywana przez ławę przysięgłych (tam wynik był bardzo niepewny z uwagi na konserwatyzm amerykańskiego społeczeństwa), lecz trafiła przed oblicze jednego konkretnego sędziego i przy pomocy różnych wybiegów proceduralnych udało mu się to osiągnąć.

W pierwszej instancji sprawę rozpatrywał sędzia federalny John Woolsey i co nietypowe, została ona oznaczona jako United States v. One Book Called Ulisses, ponieważ w postępowaniu na podstawie Tariff Act stroną był nie odbiorca przesyłki (adresat czyli Random House), lecz sama przesyłka (w tym przypadku ezgzemplarz książki czyli One Book Called Ulisses). Ograniczone ramy edytorskie tego felietonu nie pozwalają na szczegółową relację rozprawy i uzasadnienia wyroku – skwitujmy więc tylko, że postępowanie skończyło się pozytywnie dla Ulissesa. Sędzia Woolsey uznał bowiem, że należy brać pod uwagę całość dzieła, a nie jego wybrane i wyrwane z artystycznego kontekstu fragmenty, nawet jeśli mają one wydźwięk jednoznacznie erotyczny. W rezultacie Ulisses nie jest książką o charakterze obscenicznym i może być opublikowana w Stanach Zjednoczonych. Podkreślił jednocześnie, że tzw. Hicklin test nie może być uznany za adekwatny standard oceny obsceniczności. Podobno już w dziesięć minut po ogłoszeniu wyroku w dniu 7 grudnia 1933 roku Random House rozpoczął prace redakcyjne zmierzające do wydania Ulissesa w Stanach Zjednoczonych, a rzecz została opublikowana już 17 stycznia 1934 roku. Być może trochę przedwcześnie, ponieważ prokurator federalny Martin Conboy odwołał się do Court of Appeal for the Second Circuit i tym razem sprawę rozpatrywało trzech sędziów – prawdziwa legenda amerykańskiego sądownictwa Learned Hand, jego kuzyn Augustus Hand oraz Martin Manton. Ponownie pomińmy szczegółowe relacjonowanie obszernego uzasadnienia wyroku przygotowanego przez Augustusa Handa, a poparte przez Learned Handa – było ono pozytywne dla Ulissesa i też odrzucało możliwość zastosowania tzw. Hicklin test. Jednocześnie ten wyrok, który zapadł 7 sierpnia 1934 roku ostatecznie kończył sprawę, ponieważ prokuratura postanowiła nie kierować sprawy do Sądu Najwyższego. Dodajmy jednak, że zdanie odrębne do wyroku złożył trzeci z sędziów, Martin Manton. Wskazuje on tam kilkadziesiąt fragmentów Ulissesa, które, jego zdaniem, noszą znamiona obsceniczności i wypełniają kryteria ciągłe aktualnego tzw. Hicklin test. Jego argumentacja ma chwilami trochę świętoszkowaty charakter, ale pikanterii temu dodaje fakt, że Martin Manton kilka lat później tragicznie zakończył swoją karierę sędziowską. W 1939 roku został skazany za korupcję i przyjmowanie łapówek na dwa lata więzienia, z czego odsiedział siedemnaście miesięcy.

Jerzy Zajadło
Jerzy Zajadło
Prawnik i filozof, profesor nauk prawnych, specjalista w zakresie teorii i filozofii prawa, profesor zwyczajny Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Gdańskiego
Przejdź do oryginalnej publikacji